niedziela, 3 grudnia 2017

Ocean

Stali nad szumiącym oceanem, a żadne nie chciało wykonać tego pierwszego kroku, żadne z nich nie chciało ruszyć się z miejsca, wpatrując się w ocean i udając że chłód nadchodzący wraz z każdą morską falą im nie przeszkadza. Wiatr śpiewał im wśród niedalekich powykrzywianych drzew, błądząc między rozczapierzonymi gałęziami sosen i buszował wśród wątłych nadmorskich traw, kołyszących się wraz z oddechem zimnego morza. Trawy wyglądały jak drugie morze, delikatnymi brązami i uschniętymi żółciami falowało, wśród traw czasem zapodział się porwany wiatrem kolorowy liść, który w ferworze uniesień płynął w powietrzu równie zapamiętale jak mewa lub inny morski ptak. Oboje wiedzieli że nić relacji która łączy ich od zawsze jest, i zawsze gdzieś będzie - a on był pewny że nic nie będzie potrafiło jej zerwać, walka z nią przysporzyła mu jedynie cierpienia i bólu, gdy próbując ją zerwać plątał się w niej i wżynała się w jego ciało zostawiając blizny. Nawet usilne starania innych ludzi, czasem oddanych sprawie, nie pozwoliły usunąć nici, którą w jednej chwili próbował przeciąć, gryząc zaciekle, w następnym momencie delikatnie głaskając gdy nikt nie patrzył, wiedząc że jak Tezeusz, po śladzie z nici odnajdzie swoją ukochaną kiedyś, która gdzieś tam w sercu i w pamięci nadal trzymała ten kłębek, kłębek nici dzięki któremu on zawsze mógł Ją znaleźć, gdyby tylko podążył za nim, a Ona przestała mu uciekać. Lecz uciekała długo, całymi latami, oddalała, sama raniła się tą stalową nicią zależności, żałując że musiała rozwinąć kiedyś kłębek.

W końcu on zaczął zwijać kłębek, delikatnie, każdego dnia, krocząc śladami miejsc w których byli, zwijając delikatną, a jakże niekiedy mocną nić, oplątującą drzewa w parku, kamienne, wyniosłe mury zamkowe, zahaczając o szary most, zielone szumiące drzewa, przechodząc przez bielone wapnem płoty i uliczne latarnie, aż w końcu widział że nić leci prosto, prosto do jednego miejsca, w którym w końcu dostrzegł Ją, wpatrzoną w swojej samotni w przyszłość, niespokojna i zmęczona wszystkim co ją spotykało od lat. Czerń i otchłań pochłaniała ją, na zmianę z okresami szaleńczej ekstazy, w czasie to której nieustannie wzlatywała i upadała na samo dno. Ale stała. Stała mimo piekła w głowie, smutku w oczach i dziesiątek białych blizn. Stała na przekór światu, żywa, tęskniąca za stałością i bezpieczną przystanią. W poszukiwaniu jej znalazł Ją kiedy ta, ruszyła nad morze, chcąc odnaleźć sens w tym wszystkim, chcąc zamieszkać w samotnej latarni morskiej, górującej nad okolicą. Zamknąć się w niej i odciąć od świata.

W takim stanie zastał Ją, i mimo łączącej ich nici porozumienia, wciąż wyczuwał przepaść i odgrodzenie. Jednego dnia stali bliżej, bliziutko, drugiego dnia nadciągające fale oceanu rozdzielały ich na chwilę, a przypływ opływał Jej stopy, nogi, aż w końcu pływała na powierzchni wody, bez trudu, gdy On szamotał się próbując utrzymać na powierzchni i nie dać znać jak bardzo się boi. I następnego dnia znów stali, on w swoim miejscu, Ona odrobinkę dalej. I w końcu on podszedł i dotknął Jej, dotknął małego serduszka i duszy, a potem znów odszedł, rozwijając delikatnie metr sznurka. I tak każdego dnia, zwijał i rozwijał go. Aż Ona zaczęła czekać z utęsknieniem aż on zacznie zwijać kłębek każdego dnia, i czekała jego dotyku. Dla niepoznaki, każdego dnia zwijała sama delikatnie sznurek, milimetr po milimetrze, tak aby mógł krócej zwijać nić i być szybciej i dłużej przy Niej.

Mijały dni, a dystans między nimi z metra, zamienił się już w pół. A on nadal nie zauważył różnicy, tak delikatne to były zmiany. I tak jak w "Kamizelce", zarówno chory jak i wierna żona dbali o to aby jedno się nie martwiło i drugie. I on sam za każdym razem, tęsknie rozwijał swoją partię sznurka, lecz robił to za każdym razem krócej.

Stali w końcu obok siebie, oboje milczeli. Każde wpatrzone gdzieś daleko, w ocean, w przyszłość, w lecące po niebie mewy, fale rozbijające się o skały czy też wpatrzeni w daleki statek na horyzoncie, świecący swoimi białymi jak śnieg żaglami. Jedno myślało o drugim a zarazem nie myślało, kochało cicho i bezszelestnie. Jedno czekało na drugie aż zrobi pierwszy krok, bojąc się konsekwencji.
W końcu któregoś dnia dystans stał się tak nikły że jego palce trzymały centymetrowej długości kawałek nici, i stali tak niemal się obejmując.

Ich ręce mechanicznie splotły się, niczym zatrzask który został od początku dopasowany do drugiego elementu, ciała przywarły do siebie, a palce jego puściły nić, która złączyła się ostatecznie z kłębkiem wystającym teraz z Jej kieszeni. Gdy spletli się w objęciu, tym razem wpatrzeni w swoje oczy, a nie gdzieś w dal, wypadł z Jej kieszeni ten wielki kłębek, który zaczął się rozwijać, oplątując zarówno Jej jak i Jego bijące szybko serce, następnie łącząc ich splecione dłonie, drżące nogi, kochające ciała i w końcu owiane wiatrem twarze i usta, związane w niewinnym pocałunku.

Zamieszkali nieopodal, w małej chatce nad morzem, on został rybakiem, Ona została krawcową i poetką, żyli skromnie lecz mieli siebie i żadne z przeciwności losu ich już nie rozdzieliły. On z nici która ciągle ich łączyła plótł sieci do połowu, Ona - wplatała je niekiedy w szale, i suknie które szyła, i dodawała do tomików wierszy które ufnie wysyłała w świat, marząc o tym aż ktoś je wyda.
Nikt kto je czytał nie wiedział kim była Ona ani jej Mistrz.
Znali tylko Jej imię - Małgorzata.

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy