Smutna, samotna dziewczyna stała nad brzegiem rzeki wpatrując się w rwący nurt rzeki. W tej chwili nie istniała dla Niej przeszłość ani przyszłość.
Liczyło się tu i teraz.
Zakochała się w szumie wody, w lśnieniu słońca i dotyku wiatru na delikatnej, jedwabnej skórze. Szereg białych blizn znaczył na Jej rękach drabinę, każdym szczebelkiem pustosząc skórę i obnażając białą, prześwitującą spod skóry duszę. Mimo gorącego lata, czuła przenikliwy chłód płynący prosto z wnętrza Jej małego, wątłego ciała. Miedziane włosy opadały kaskadami na Jej opuszczone ramiona, wilgotne kosmyki włosów przylepiły się do delikatnej Jej skóry.
Włosy spijały Jej łzy.
Była najpiękniejszym ogrodem na świecie, powoje Jej myśli oplatały wszystko wokoło i zanurzały rozcapierzone palce liści wprost do wody.
Między Jej włosami dostrzec można było frunące ptaki, lśniącym pierzem muskające aksamitną szyję zamieszkałą przez rozszalałe słowa.
Z daleka słyszała głos, wołający Ją. Zrozpaczony głos, który cichł unoszony raz po raz na wietrze który teraz oplótł Jej rysy kobiercem rozdmuchanych włosów.
"Czas iść" - powiedziała sama do siebie, powoli stąpając w kierunku wody.
********************************************************
Dzień pogrzebu był deszczowy. Spoczęła pod ziemią, a drzewa szumiały Jej wraz z wyschniętymi trawami. Kropelki wody upstrzyły pobielaną trumnę.
On już na Nią czekał. Doczekał się momentu gdy weszła na ostatni stopień swojej drabiny.