Moje myśli poszybowały niczym na ptasich skrzydłach w kierunku nieba i utrzymującego się na nieboskłonie słońca. Dotknęły promieni słonecznych które delikatnie muskały kosmyki Twoich miedzianych włosów, okalając je błyszczącą anielską aurą a następnie wróciły do mnie, aby poprowadzić w Twoim kierunku. Rozpoczynało się powoli lato, jednak nad morzem wciąż nie było zbyt ciepło - sprawiał to wiatr ciągnący od strony morza, burzący Twoje włosy. Włosy przypominały rozpościerające się przed Tobą morze - fale włosów uderzały o brzegi Twojej twarzy i ciała, zasłaniając widok. Odgarnęłaś je i pozwoliłaś by pofrunęły do tyłu, a Ty z zamkniętymi oczami rozkoszowałaś się ich lotem i zimnym dotykiem północnego wiatru na Twojej bladej twarzy. Niebieskie oczy zostały zamknięte za pokrywą powiek i powiewów wiatru, niespokojnie błądziły niczym osobie mającej wyjątkowo realistyczny sen w którym to rozgrywają się najsłodsze marzenia. Sny były dla Ciebie ucieczką od rzeczywistości, mogłaś wędrować po niezbadanych ścieżkach, i zwiedzać nierealne miasto którego ulice powoli poznawałaś. Każda noc naznaczona snami była niezwykła, odkrywała przed Tobą coraz to większe pokłady obrazów składanych w wyobraźni, mozaiki uczuć i surrealistycznych wydarzeń i barw. Piękny Umysł.
Patrzyłem na tą scenę, na rozwiewaną sukienkę na wietrze, Twoje nagie ramiona na których pojawiła się gęsia skórka, jak malutkie kropelki rosy na skórze przywołane przez chłód, Twoje czarne brwi wśród których skryły się myśli i usta delikatnie rozchylone, rozmarzone i smakujące rozciągającą się w czasie i przestrzeni chwilę która mogła by trwać wiecznie. I nie potrafiłem wyobrazić sobie piękniejszej sceny, i piękniejszej aktorki tej wspaniałej, ulotnej, wyjętej wprost ze świata snów chwili. Byłaś urzeczywistnieniem moich marzeń, Muzą której to stopy nigdy nie powinny skalać ziemi. Byłaś Królową tej Chwili.
Byłaś wtedy wszystkim i niczym zarazem, bo dusza Twoja wyleciała z ciała na zwiady, rozglądając się po okolicy. Do środka zagnałaś ją z trudem, otwierając swoje piękne oczy, niebieskie i podobne morzu - lecz znacznie żywsze i jaśniejsze. Głębia koloru kryła się wewnątrz ich, inna osoba mogła by tego nie dostrzec. lecz kiedy zna się drugą osobę, widzi się najmniejsze szczegóły jej, docenia się najmniejszy skrawek ciała, drobne elementy których to suma daje idealny wygląd osoby podobnej bardziej do marmurowej statuy jednego z greckich rzeźbiarzy niż realnej osoby - wtedy widzi się wszystko. Więcej nawet niż podejrzewa ta osoba. Widzi się cały smutek, cierpienie i to wszystko co jest skryte pod powłoką stworzoną z zatwardziałych blizn, nieufności i utraconej wiary w człowieka, w wartości i uczucia.
Ale ja byłem szczęśliwy mogąc oglądać ten cud natury, tą zwiewną niczym Motyl dziewczynę.
Byłem szczęściarzem że mogłem chwycić Jej drobną dłoń, przytulić do swojego mocno bijącego dla Niej serca i tak jak w tej chwili, ściągnąć płaszcz i zarzucić Jej na ramiona, przytulając do siebie i powstrzymując Jej dreszcze. Słońce nawet w upalne lato nie grzało mnie tak jak delikatna aura ciepła roztaczana przez Jej śnieżnobiałą skórę. Była rozbitkiem w tym świecie, podróżnikiem w czasie i w snach. Odwiedzała mnie nie raz kiedy śniłem, ukazując swoje piękno, i piękno dnia codziennego i naszej przyszłości. Ale była zawsze marzeniem, ulotną perfekcją którą pragnie każdy człowiek.
A co najlepsze nie udawała. Była sobą. Naprawdę taka była.
I oto nagle mogłem ją przytulić, i wziąć w moje ramiona, szepcząc że nigdy Jej już nie puszczę.
Jesteś piękna. Jesteś najwspanialszym darem który mnie spotkał w tym życiu. I patrząc wtedy na Ciebie, jak stąpałaś ze mną po opustoszałym, zaniedbanym molo byłem pewny że chcę poświęcić Tobie całe moje życie, przyszłość i wszystkie moje siły. Biel Twojej sukni była idealna, skrzyła w słońcu i wpasowywała się w delikatny kolor Twoich włosów. Surowe piękno niczym Królowej Śniegu, rozpuszczone włosy i malinowe usta. W mojej głowie cisza i spokój, całość myśli wypełniona Tobą. Twój delikatny głos, nucisz mi jedną ze swoich ulubionych piosenek która ożywa we mnie wraz z wyobrażeniem zawartych w utworze dźwięków skrzypiec, pełnych uczucia i melancholii. Obejmuję Cię ręką a Ty wtulasz się delikatnie we mnie, czuje zapach i ciepło Twojej skóry, włosy muskają mi policzek po którym ciekną łzy.
Łzy szczęścia, że obecna chwila może być idealna, dzięki temu że moje ramię obejmuje kobietę wyśnioną i perfekcyjną, o której marzyłem od lat, od czasu gdy wzburzone morze naszych żywotów nas rozdzieliło, a tęsknota wypełniła każdy aspekt mojego życia. Kobietę łączącą delikatność z surowością, czerń i biel, kobietę która może być przy mnie rozmyciem a mimo to widzę ją wyraźniej niż mógłbym widzieć kogokolwiek innego.
Jestem puzzlem z tylko jednym zaczepem w którego życie nie wpasuje się idealnie nikt inny niż Ty.
Każdy będzie gorszy od Ciebie, każdy będzie nędzną imitacją Twojej osoby.
O nikim innym nie będę myślał, bezsenną nocą patrząc w księżyc - to pomyślałem całując delikatnie Twoje czoło, ustami święcąc ten materialny obraz moich marzeń, pragnień i potrzeb.
A Ty odwzajemniasz mi to wszystko ofiarowując dar nadziei i pewności że coś jest w tym życiu stałe, niezmienne i że mnie nie opuścisz - wtulając się mocniej i pozwalając łzom wsiąknąć delikatnie w Twoje perłowe, delikatne i pachnące włosy.
Morskie ptaki śpiewały nam serenady, a my - my powoli znikaliśmy w świecie gdzie liczyły się tylko te dwie jednostki - ja i Ty, gdzie cały świat rozmywał się jak krople deszczu spływające po szybie, dążące donikąd. I jedynie my znaliśmy drogę, która zaprowadzi nas gdzieś daleko, do krainy w której chwile takie jak ta będą czymś częstym. Nie będą wymuszone, będą pełne magii i uczucia, a płomyki naszych uczuć nie zagasną przykryte sporami, nieufnością i krzywdą.
piątek, 9 lutego 2018
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)

0 komentarze:
Prześlij komentarz