Zew kniei woła mnie
Opuszczam stado ludzi
By zgłębić się w las
Podążając za głosem Leszego
Iść ścieżką wśród drzew
Stąpać po tropach zwierząt
Trafić na błotnisty ślad
Zwieńczony lisim pazurem
Wśród odgłosów lasu
Zmierzać wgłąb głuszy
Zmawiając modlitwę
Szelestem zielonych liści
Boso po trawie
Owiany oddechem
Pana Głębokiego Lasu
Idę w jego kierunku
Kwieciem przystrojona
Leśna polana
Zbliżam się do niego
I siadam na kolana
Proszę o opowieść
O każdym z dni lasu
Opadających liściach
Kwitnących kwiatach
I nie odszedłem
Nim nie poznałem
Imienia każdego z ptaków
Zabrało to wiele czasu
Nim zdążyłem się nauczyć
Ptaki umierały bezszelestnie
A ja znów musiałem uczyć się
Jak zapomnieć ich imiona
I gdy już myślałem że się udało
Okazywało się nagle
Że ptaki miały gniazda
Kolejne imiona do nauczenia
Więc nie odszedłem z lasu
Nim nie poznałem
Każdego ze słojów drzewa
I każdej żyłki listka
I one znikały z jesienią
A ja nie zdążywszy ich poznać
Cierpiałem samotnie na leśnej polanie
Trzymając w garści uschłe liście
Chciałem poznać imiona owadów
Nazywać każdą pszczołę po imieniu
I witać co dzień każdą z mrówek
Wychodzącą ze stosu igieł
Lecz owady wraz z jesienią
Zapadały w sen lub umierały
Kolejne ich rzesze się rodziły
I je zastępowały
Chciałem znać każdego lisa
Dziką kunę, dzika i jelenia
Lecz one nie raz odchodziły
Z tego magicznego lasu
Więc spytałem Leszego
Wrosły już w polanę
Czy mogę zapamiętać
Choć jedno imię
Schować je w sobie
Zapamiętać na zawsze
By nigdy nie zniknęło
Z mojej pamięci
Leszy pochylił się
Szyszką zadzwonił
Popatrzył w oczy
I wyrzekł
Leszy.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)

0 komentarze:
Prześlij komentarz