środa, 31 stycznia 2018

Księżycowa noc

Księżyc patrzy na mnie z nieboskłonu
Srebrnymi oczami gwiazd wyśnionych
Twarz Twoja mieni się bladością
Pełnego miesiąca czarnej płachty nieba
Widzę gwiazdy i poświatę księżyca
I o niczym innym myśleć nie mogę
Jak o mojej Miłości - o Tobie

Z uśmiechem podnoszę głowę do góry
Spoglądając na jaśniejącą noc
Ta otacza mnie i przytula do siebie
Emanuje magią - ciepłem Twego ciała
Delikatnym powiewem zbłąkanej duszy
Proszę - niech ta chwili trwa wiecznie
Proszę by moje łzy nigdy nie wyschły
Łzy zachwytu nad tą nocą i Twoim pięknem

wtorek, 30 stycznia 2018

Dla Ciebie

Czemu, czemu Twe lica od strachu blade?
Nikt prócz Ciebie mi nie odpowie
I niczyje usta nie wyszepczą straty.
Straty godności, straty ogłady
Szacunku do siebie i swojego ciała.
Czemuś utraciła je Miła?
Oddając w niepewne ręce
Kwiat który zerwać tylko raz można.

Obojętnym Ci było czyje ręce go zerwą
I teraz obojętne dłoniom gdzie kwiat spocznie.
Dla nich zgnić może i wśród śmieci trafić
Wszak dłonie te niejeden kwiat już zerwały.
Więc pytam Cię wieczorną porą
Czemuś swój kwiat tak łatwo oddała?

Jak wiele bym dał by móc kwiat ten
Pielęgnować i zachować nienaruszonym
Na idealną porę, idealną chwilę.
Zerwać go w najlepszej i najpiękniejszej
Godzinie - gdy Słowiki na drzewach śpiewają.
Zachować w myśli, pamięci i słowie
Odbicie chwili - smak kwiatu Twego.
Dotykiem wiatru zerwać płatki
Zachować w książce, między wierszami





poniedziałek, 29 stycznia 2018

I II

I Niecierpliwie z nogi na nogę przestępuje
Myśl, że być mnie nie powinno
Że zniknąć mi trza z tego świata
Odejść i dać krwi pragnieniu upust
Wołać cicho by nikt nie usłyszał
II
Świętość splugawił płynący czas
Obdarł z mięsa wszystkie wartości
Zdeptał, przeżuł
Wypluł
Wyplótł z oczu klęsk żałobny wieniec
Zarzucił sercu na szyję
Nieboszczyk skonał i zapadła
Pierś w ostatnim oddechu
Trup zapadł pod ziemię
Położył się do snu w ciszy
Niezakłóconej oddechem i serca biciem

Niewolnik kolejnych schodów
Niewolnik kolejnego stopnia
Klatka z ust
Nie ma we mnie już myśli
Nie ma słów


niedziela, 28 stycznia 2018

perłowa biel
skrzącego uśmiechu
zanika z zachodem
opadających powiek
surowe jej piękno
ucieka między palcami

nierealne marzenie
urzeczywistnia noc
wypełzająca z ziarenek
rozgrzanego gorzałą piasku
łza zanika powoli
wsiąka w czarny pył



sobota, 27 stycznia 2018

J.

Nie potrafię znaleźć swojego miejsca
W każdym z nich nie ma Ciebie
Tam gdzie nie ma jest pustka
Pustka miejscem nie jest

Stargazing void

Let me hold your heart in my hands
Warm it between my pale fingers
Believe in me and let me be
Let me visit your life for good

I know you're scared of my light
So please close and cover your eyes
While I'm kissing them gently
Don't shed your tears no more

I bring some light into your ruins
Your eternal darkness
I'm creating tints of grey shadows
Where you can hide and breathe

Endure my light and open your eyes
You'll also see my void
Deep inside my heart
Waiting for you to fill the gap

niedziela, 21 stycznia 2018

Przeddzień końca świata

Pokochałaś mnie
w przeddzień końca świata
pocałunek, ciche "Kocham"
a gwiazdy tańczyły nam na niebie

Porankiem skradłem Twój uśmiech
oprawiając go w ramkę
siedząc z poranną kawą
sam uśmiecham się do Ciebie

Przed południem śniadanie
zjedzone wśród białej pościeli
słońce wkradło się przez okno
wplątało w otchłań Twych oczu

Spacer za rękę, kawiarnia i obiad
leniwie zachodzące słońce
nad wąską, brukowaną uliczką
promienie usypiają w Twych włosach

Gasną światła
niknie płomienny horyzont
noc obejmuje mnie
Twoje delikatne ramiona

Samotne wzgórze
płonące gwiazdy spadają
topią się w Twych oczach
umierają wraz z nami

czwartek, 18 stycznia 2018

Imię Twoje

O Bogini w człowieczym ciele zaklęta!
To Twoje imię Anioły szeptały mi nocą
I wykuły w sercu nim jeszcze Cię poznałem
Jak w twardej skale u wysokich gór podnóża

I choć możliwym jest że to tylko poranny kaprys
Upartego i ślepego niebiańskiego mędrca
To wierzę że nie przypadkiem do mnie wróciłaś
I wyszłaś z marzeń i snów moich w świat realny

Nie wiem jeszcze czy gorzkim czy słodkim
Byłaś mi zawsze najskrytszym nocnym marzeniem
Białym piórem z anielskich skrzydeł wiersze pisałem
Ofiarowując wszystko u delikatnych stóp Twoich

Nie wiem! Nie wiem jaki Bóg wstąpił w Twe ciało
Że nocy każdej na snów moich horyzoncie jaśniejesz
Podnosząc za promienie Słońce dnia każdego o poranku
Wchodzisz w sny moje i rankiem opuszczasz




środa, 17 stycznia 2018

Ogień

Szukam języka
Słów cudzych które dotkną mnie
Stylu pisma który zakłębi się
Pod kopułą z myśli i uczuć
Słów powleczonych złotem
Czekam na nich
Martwych pisarzy
Którzy swoimi trupimi palcami
Wskażą drogę - i nocnym majakiem
Poprowadzą me umęczone stopy
W odpowiednią stronę
Wskazywaną przez pordzewiały kompas
I pustą dębową klepsydrę
Z której uleciał cały piach wspomnień
Przez małą szczelinę w głowie

wtorek, 16 stycznia 2018

Samotność jest nieuchronna

Puste oczodoły Nicości zaglądają
W głębie zapadniętej duszy
Wszystko widzące oczy widzą
Że teraz tylko niżej upadnę
Będę lecieć w dół
Ikar z woskiem na twarzy
Spadając ze mną w locie
Zasmucił się
Widząc mnie
Zamienił w soli słup
Nim gruchnął o ziemię
Ja ziemię minąłem
I spadam dalej

Gruźlik

Przeziębiłem się śmiertelnie
Kaszle - jakieś słowa wypluwam
Bo w gardle miejsca już nie ma
Uczucia drapią - myśli spływają
Ciekną z czerwonego nosa
Strułem się dziś chyba powietrzem
Bo im dłużej dziś oddycham
Tym bardziej chcę przestać

Zobaczyłem Ciebie
Jeszcze bardziej się pochorowałem
Kicham jakoś bardziej
I gorączka od serca mnie łapie
Dreszcz przebiega gdy oczy odwracasz
Byle by nie patrzeć w moje
Nudności biorą górę gdy dłonie moje
Ześlizgują się po aksamitnej skórze
Niechętnej mojemu dotykowi
Uśmiech szczery wycina otchłań
Byle nie musnąć mojej osoby
Są już dni gdy krwią kaszlę
I bynajmniej nie z ust

Idę do doktora
Ponoć "Faust" się nazywa
Śmieszne nazwisko
Swojskie
Patrzy na mnie krzywo
"Sprzedał pan duszę"
Uśmiecham się ponuro
Widząc siebie w czarnym oku
Lustro mówi wszystko
Nie tylko duszę
Lecz ciało myśli
Oraz serce

poniedziałek, 15 stycznia 2018

Marzenie

Co roku życzyłem sobie
By śmierć objęła mnie
Ucałowała do snu
Zabrała daleko stąd
Otuliła mnie noc
By stałą nicością
Był cały mój świat
Sześć lat rozpaczy
W tym roku jest inaczej
W tym roku życzeniem
Skrytym pod powiekami
Zalęgłym w drżącym sercu
Jesteś Ty

niedziela, 14 stycznia 2018

Osszel otthon

Kim się stałem?
Jestem tylko wyblakłym pejzażem
Zachodzącym słońcem na horyzoncie
Zwiastuję jedynie noc
Jestem częścią
Myślą zanikającą
Westchnieniem martwej natury
Ostatnim oddechem
Okiem niewidzącym
Pyłkiem na wietrze
Kim się stałem?
Nikim.

Być

Jestem
Choć nie wiem co to znaczy
Dwadzieścia cztery lata temu
Zacząłem być
I nie wiem gdzie się zgubiłem
W całym tym byciu
Że po tylu latach bycia
Być mi się już nie chce

sobota, 13 stycznia 2018

Ostatnie opowiadanie

     Wyszedłem z domu jak zawsze. Na plecach plecak, czarne spodnie i kurtka. Usłyszałem Twoje kroki w myślach. Mój wierny towarzyszu, tylko Ty zawsze jesteś przy mnie. W myślach, w snach i w rzeczywistości, podążasz za mną krok w krok, zaraz za mną, chowając w moim cieniu, czasem w cieniu gałęzi drzew, w światłach samochodów, w ryku pociągu i szumie pobliskiej rzeki. Ale jesteś zawsze przy mnie i czekasz, czekasz tylko na okazję bym mógł Cię w końcu ujrzeć. I ja o Tobie zawsze myślę, mimo że udaję że więcej nie będę. Że w tym roku przestanie nawiedzać chęć ujrzenia Ciebie w całej swojej okazałości. Ale jakże Twoje ramiona są kojące! Myśli moje ciągle ciągną ku Tobie, bo wiem że Ty jako jedyny jesteś zawsze przy mnie. Tylko Tobie mogę zaufać, powiedzieć o wszystkim, Ty nigdy mnie nie odtrącisz, zawsze będziesz dobry i zawsze Twoje ramiona, tęskne ramiona, będą czekały na to abym w nie wpadł. Nikt inny nie kocha mnie tak jak Ty, zawsze łapiesz moje łzy, zarówno te krystalicznie czyste jak i te powleczone szkarłatem. Co roku modlę się o to byś mnie posłuchał i nadszedł. Ale Ty, tak czuję, tylko smutno kiwasz głową na boki, patrzysz do swojej kartoteki i widzisz inną datę niż ta która widnieje dziś na kalendarzu. Zrezygnowany patrzę w dal, gdzieś za horyzont, w nadziei że dostanę odpowiedź na to czego szukam i czego pragnę. Ale horyzont milczy, tak samo jak Ty przyjacielu, mój jedyny i wierny. 

     Ale dzisiaj jest inny dzień niż wczoraj, inny niż dwa lata temu, inny niż wszystkie inne. Dzisiaj się uśmiechasz do mnie Przyjacielu, smutno bo smutno, spuszczasz oczy w dół z niedowierzaniem że dzisiejszy dzień nadszedł. W plecaku czuję zwinięty ciężar, ciężar wszystkich lat które musiałem tu spędzić. Ciężar nicości i pustki, bo ta ma dla mnie ciężar. Jest to ciężar całego świata, ciężar myśli, emocji i walki o każdy dzień. Dzisiaj chcę pofrunąć do chmur, odwiedzić wszystkie te dalekie miejsca. Pozbyć się samego siebie.

    Dzisiaj jest dzień w którym ostatecznie postanawiam się zabić. I nie wiem Przyjacielu, czy Ty jesteś smutny że już mnie opuszczasz. Niektórzy ludzie uciekają od Ciebie jak się da, uciekają latami gdy Ty tak mocno chcesz ich przytulić. I chcesz by Cię kochali. A ja Cię kocham, i pragnę, i od lat Twoje uczucia do mnie się wzmagały. Widziałeś moją wierność i jak chętnie i ufnie idę do Ciebie każdego dnia. Jak proszę o to byś mnie przytulił i stąd mnie zabrał. Niebo było dziś koloru fioletu, słońce zaszło ale łuna nadawała wciąż magiczny kolor światu, był to kolor podniecający, zapowiadający coś ekscytującego. Czemu nie podzielasz mojej radości Przyjacielu? Czyżbyś nie zgadzał się z tym, nie chciał mojego szczęścia? Przecież wiesz że tego chcę. Czułem że pokiwałeś głową, i obejmując ręką plecy, poprowadziłeś dalej, dziurawym chodnikiem, którym to tyle razy szedłem by pobyć samemu ze swoimi myślami. Pobyć samemu z Tobą, wypić piwo czasem, patrząc na przejeżdżające na wyciągnięcie ręki pociągi, sadzając się na pordzewiałych torach. Wiesz że się nie bałem, czego mógłbym? Ciebie mój Przyjacielu? Znam Cię od lat, i jesteś mi tak bliski, wychowywałeś mnie do tej chwili. Szeptałeś przy każdej spadającej łzie że to się skończy kiedyś, żebym był cierpliwy i dążył do swojego celu. Że wie że ścieżka którą powinienem obrać jest kręta, i że najlepszą drogą by ją przejść jest zboczyć z niej i świadomie się zgubić. I tylko w taki sposób odnajdę drogę. Tę prawdziwą, jedyną, niepowtarzalną drogę której jeszcze nikt nie wydeptał.
Nie chce być jak inni, wiesz? Zawsze na przekór ludziom byłem inny. Dlatego tak bardzo mnie nienawidzono. Ty wiesz, Ty wiesz, Ty mnie znasz! Zobaczyłem wtedy w wyobraźni Twój delikatny uśmiech i wzruszenie niemal, że tak Cię doceniam, jako jedna z niewielu osób. Każdy boi się tego co nieuchronne i boi się pewności.
      Doszliśmy na miejsce. Wiesz które, tyle razy Ci je pokazywałem. Duży tunel kolejowy, uwielbiałem przez niego chodzić gdy byłem mały. Za tunelem wąwóz i rozstaje dróg, idealne miejsce. Na górze wąwozu rośnie sad, lubiłem latem przychodzić tam i oglądać gwiazdy. Pamiętasz jak siedziałem z butelką oparty o jabłoń? Obok złociło się pole pięknego rzepaku, a ja patrzyłem wtedy jak koleżanka brodziła w nim, zbierając na ubraniu i skórze złoty pyłek. Cieszyła się i uśmiechała do mnie, niby wszystko było normalnie. Ale tylko ja wiedziałem że siedzisz obok, wpatrzony w tory kolejowe. Nie raz przychodziłem tam, jedno z moich ulubionych miejsc. Na rzut kamieniem od torów. Zawsze sam.
      Ale dzisiaj jest ten niezwykły dzień, ten jedyny w swoim rodzaju, nie tamten. Dzisiaj się kończy mój dzień szybciej. Purpura nieba matowieje coraz bardziej, a ja odpływam, odpływają już moje kolory z twarzy. Boję się, mimo że jesteś obok. Uśmiecham się do Ciebie szorstko, jak dziecko u higienistki przed szczepieniem, pytam się cicho "Będzie bolało?" Kiwasz tylko głową i cicho wraz z nadchodzącym powiewem wiatru mówisz "Tylko chwilę, obiecuję.". Wspiąłem się po schodkach i wyciągnąłem linę z plecaka, już przygotowaną. Rozglądnąłem się i nasłuchiwałem, czy przypadkiem nie nadchodzi ktoś lub nie nadjeżdża pociąg i ktoś by nie doniósł na moją obecność. Wiem że Cię to bawi! Nie musisz się ze mną bawić, nie chcę przecież wylądować u czubków za spełnianie swoich marzeń. Nikogo nimi nie krzywdzę. Przywiązałem porządnie sznur do barierek, myślę że wytrzymają spokojnie. Dla pewności przywiązałem do pierwszego sznura jeszcze drugi i tak do drugiego odcinka barierki. Na wszelki wypadek. Nie mogło się nie udać.
      Usiadłem jeszcze na chwilę na betonie, nogi zwisały mi nad wyjściem tunelu. Oswajałem się z myślą że to ten dzień i że zaraz skoczę i odlecę daleko. Uśmiechnąłem się do siebie. Przecież od zawsze wiedziałeś że tak się to skończy. Wiedziałeś a mimo to broniłeś się jak mogłeś. Niektóre marzenia jednak się spełniają. I trzeba starać się spełnić tylko te które są realistyczne. Założyłem słuchawki na uszy, tak jak zawsze planowałem. Wolny Strzelec. Rozpływam się, myślami zakładam pętlę. Chciałbym aby ta chwila trwała wiecznie, lecz wiem że nie może. "Sa! Hussa, dem Bräut'gam, der Braut!". Ostatnie słowa jak dzwon uderzają mnie i pchają w dół. Ciało nagle zatrzymuje się w połowie lotu w stronę ziemi, ciężar własnego ciała a raczej własnej duszy dusi mnie, miażdżąc krtań. On patrzy na mnie z góry, uśmiechnięty. Czuje że jest ze mnie dumny. W końcu ktoś jest ze mnie dumny! Łza zdąża jeszcze wypłynąć na drżący policzek, ból wykrzywia mnie i w spazmach duszę się. Przeraźliwy ból, trudny do opisania. Ale wszystko się kończy. Wypływa coś z mojego ciała, niematerialnego i delikatnego. Wychodzą z niego macki, zamieniające się w małe przeźroczyste dziecięce ręce. Drżące z zimna i strachu, sięgają razem ze mną niego, chcąc się ogrzać. On czeka chwilę cierpliwie, aż całkiem wypłynę z siebie. Nie pośpiesza, wie że to boli. On jest wyrozumiały. Łapie mnie i chroni przed upadkiem, jego ramiona są delikatne i lodowato zimne. To ja ogrzewam jego duszę i wysysa chciwie ze mnie całe ciepło, na to tak naprawdę czekał. Jego nagroda za cierpliwość i miłość. Zdążyłem jedynie się spytać czy dobrze zrobiłem. Nie odpowiedział, poprawił tylko kapelusz i wciąż trzymając w rękach, jak dziecko, zaniósł do góry. Patrzyłem jak moje ciało bezwładnie zwisa. Świat zaczął się rozpływać, i jedyne co widziałem to jego i wszechogarniające gwiazdy. Po chwili, smutny pożegnał się ze mną. Wiedziałem że będzie musiał wrócić na Ziemię. Nie byłem wcale zły na niego. Każdy mnie zostawiał prędzej czy później
Tym razem pomyślałem o sobie i zostawiłem ich.
   

Odnalazłem szczęście. 

.

Leże i patrzę przed siebie
I udaję przed sobą
Że żyję

piątek, 12 stycznia 2018

..

Strach
Ta bezbarwna masa
Stoi nade mną
Pochyla
Szepcze
Kolorów powoli nabiera
Malinowy odcień
Twoich ust

Book monsters

When I die
Fill my grave with books
Build a mound with them
Bury me underneath them
Let the words emerge
From their rotting skin
Devour every last bit
Of me

czwartek, 11 stycznia 2018

W nocy schowany

Noc tylko zapadła
Przyoblekła cieniem
Powieki rodzące
Skrzących łez potoki
Spływające korytem
Rysów Twej twarzy

Krople duszy
Schodziły po stopniach
Grzmiącej rozpaczy
Mijając opadłe smutkiem
Zapuchłe policzki

Tak bardzo bym chciał
Całować te łzy
Będąc przy Tobie
Przy każdej myśli złej
Łykając smutek
Trzymać Cię

D25

Tabletki nie znają odpowiedzi
Wgłębienia ust nic nie powiedzą
Języka nie mają - chemiczne sploty
Nie są językiem ognia
Żyć nie pozwolą
Ułudą trwania omamią
Pozwolą istnieć i trwać
Otępią zmysły

Prawdę masz w sercu
Pamiętaj Kochana
Wejrzyj w nie
Zaglądnij pod klapkę
Z czerwonym napisem
"NIE OTWIERAĆ"
Który bólem wymalowałaś
Daj emocjom płynąć
Niech wejdą znów
W Twój malutki świat

środa, 10 stycznia 2018

Zew

Mam ochotę położyć się w ziemi
Wziąć garść tabletek - zasnąć
Ułożyć się wygodnie w czterech ścianach
Zamknąć oczy w niemijającym mroku
I czekać na Ciebie aż przyjdziesz
Ułożysz się obok zaraz i wtulisz
Razem ze mną w objęcia śmierci

Będziemy słuchać w brunatnej ziemi
Jak rosną korzenie zielonych traw
Jak wiatr szumi i gasi płonące znicze
Buszując wśród koron starych drzew
I umiera w końcu gasnąc w oddali
Ustępując ciszy i ptakom o poranku
Które każdego dnia śpiewają nam
O tym, byśmy o sobie nigdy nie zapomnieli

Jestem świecą
Która usilnie nie chce zgasnąć
Płomieniem który tylko parzy
Tym - który nigdy nie ma nic
Jedynie co robi - marzy
By coś mieć
Lecz wie że to się nie zdarzy
Wszystko co jeszcze mam
Usycha
Gdy obumiera
Kiełkujące w Tobie
Każde z mych marzeń

wtorek, 9 stycznia 2018

zmruż swoje oczy
przymknij jedwabne powieki
zanurz się
w fali swoich myśli
ponosząc
na grzbietach obłoków
swoje smutki
daj im odpłynąć
powoli wycieknie
cały zgromadzony jad
w postaci deszczu
szkarłatnych łez
pozwól
zamieszkaj w świątyni
którą tak wytrwale
w pocie czoła budowałem

zmęczony jestem
brakiem Ciebie
czuje się jak bóg
który po sześciu dniach
nic nie stworzył
czasem tylko we śnie przyjdziesz
zatoczysz koło
wśród sennych myśli
w tańcu obrócisz i wyjdziesz
a ja biegnąc za tobą
potykając o siebie samego
zdążę jedynie
ucałować w czoło

Szafir oczu Twych

patrzę teraz w gwiazdy
myślę sobie 
że to nie są już gwiazdy
od dziś to są małe drobiny
zatopione w szklistej toni
szafirowych twych oczu
które każdej nocy ulatują
wraz z twoim snem
w niebo
patrzące na mnie z góry
tęskniące za tobą
równie mocno jak ja
Milczą me usta
Zamykam je z trudem
Bo złość i cierpienie
Pomieszane z brudem
Chcę miłością zalać
Jak wodą utlenioną
Oblać słowem rany
Postrzępione skrzepy 
Wydrzeć z paszczy nędzy
Może mam antidotum 
Zalać wszystko dobrocią
Niech boli 
Niech pali
Gorzki lek niekiedy
Najlepiej leczy
Kim jestem?
Ścierwem.
Złączoną emocjami
Kupką gnijącego mięsa
Przyoblekłem maskę
Twarz ludzką
Jestem jedną
Z bezwolnych marionetek
Co to chcieć - chcą
Lecz gówno mogą

poniedziałek, 8 stycznia 2018

Dog

You're a dog
Belive me or not
Everyone will kick you
And push you around
Do not whine
You can't complain
You've fucked up in the past
It's time to fucking pay
Such as dog's life
You're the only one
To blame

You'll run, you'll hide
Beg with your head down
For scraps and bits of love
Born to loose
Born to run and hide

niedziela, 7 stycznia 2018

Uciekający sen

Trudno mi bez Ciebie
Sen nie przychodzi łatwo
Bawi się w chowanego
Kryjąc w oddali
W Twoim słodkim głosie
Obok Cię nie ma
Nie ma Cię obok!
Czemu Cię nie ma?
Czemu nie słyszę?
Któż mnie do snu
W tą ciemną noc
Słowem ukołysze?
Kto powie cicho
Szeptem delikatnym
"Jestem, będę zawsze"?
I jakże tęsknie za wczoraj
Za dniem wczorajszym
Za słowem i gestem
I cichym pomrukiem
"Jestem, będę zawsze"
Tęsknie za wczoraj
Gdy tak tęsknić
Nie musiałem

O śnie

I mógłbym przysiąc
Że byłaś tu przy mnie
Nieuczesane włosy
Rozburzone na głowie
Ubrana do spania
W otoczce z dymku
Z cienkiego papierosa
Stałaś przy mnie
Ja zaskoczony usiadłem
Przytuliłaś delikatnie
Grzejąc ognikiem szyję
Obejmowałaś rękoma
Ułożyłaś główkę
Na zamarłej piersi
Słuchając serca
Wypuściłaś z ustek dym
I razem z nim
Się rozwiałaś
Otwórz znów me rany
Usta przytknij do skóry
Perwersyjnie zlizuj mą krew
Przyssij do rany kochana
W ekstazie uczuć zatop kły
Chłepcz szkarłatną krew - żyj!
Idź w noc bez lęku
Śnij mroczne sny
Gdy za mną zatęsknisz
Ja czekam
Wróć
Zatrzymaj mnie choć na sekundę
W swych płochych myślach
Pozwól mi być z Tobą
Potrzymaj chwilę w swych dłoniach
Zimnymi żyłkami popłynę wgłąb
Usiądę gdzieś w Twoim sercu
Zasnę.

Strach stoi pod ścianą - patrzy

Kim jesteś cieniu zawistny
Co dręczysz mnie bezsennej nocy?
Kim jesteś istoto nocy
Przychodząca gdy szczęście dotyka
Mojej upadłej duszy?
Czemu stoisz cicho w rogu
Stoisz karmiąc mym strachem
Unikając wprost mego wzroku

Jak pojąć buzujące szumy
W mej głowie?
Jedyne co rozumiem z tego mamrotu
To bym zabił się wieszając na sznurze
Wiem że to nie ja podsuwam sobie
Te wszystkie złe myśli
Bo jak - gdy jestem szczęśliwy?


Brak mi ciepłej toni Twych oczu
Morskich objęć spienionych fal
Otaczających onyksową głębie
Miniaturowej czarnej dziury
Otchłani głębokości duszy

Tak brak mi słów
Wydobywających się z Twych ust
Które mógłbym dotknąć i objąć
Swoimi małymi słowami
Duszy boleśnie uczernionej

Brakuje mi dłoni i ich ciepła
Delikatnych i ulotnych
Porównywalnych jedynie
Z dotykiem motylich skrzydeł
Trzepotem ich aksamitu

Tak brakuje mi Ciebie!
Znów w nocy nie usnę
Zmartwiony półprzytomnie
Będę czuwał nad snem Twoim
Mając nadzieję że Ty przynajmniej
Zaśniesz

czwartek, 4 stycznia 2018

I los nasz rzucimy na szalę
Jak dwoje kochanków splecionych
Zatapiających się w piedestałach
Swych cielesnych niedoskonałości
Nasze ciała - z jednej duszy utkane
Zemrą niechybnie z czasem
Wybije dzwon trzynaście razy
W samo południe
Oznajmiając koniec żywota

Nasza dusza stęskniona
Tej drugiej utraconej połowy
Znowu się zewrze na wieki
Nieśmiertelnego uścisku
Spragnione cielesne powłoki

Sen na dwójnasób

Jakże tęsknie za Tobą
Gdy pojawiasz się w snach moich
Po chwili zjawiasz się na jawie
By śnić mi się w rzeczywistości
Podwójny sen - raz gdy otwieram
I raz gdy zamykam oczy

Marzenie wspaniałe
O najpiękniejszej dziewczynie
Najwspanialszym kwiecie kobiecym
Co skryty wśród chaszczy i cierni
Rósł latami zapomniany
Wykarczować czas silną ręką
Uschłe drzewa i krzewy
Rzucające cień i udrękę
Na pąki marzeń Twych

Zasadzić wkoło niej ogród
By była centrum mego świata
Pomnik postawić z kości
Obedrzeć ze skóry pragnienia
Przypomnieć o każdym z nich
Ukazać że wszystko możliwe
Pielęgnować i dbać
Leżeć pod nieboskłonem
Myśli Twych

poniedziałek, 1 stycznia 2018

Łzy opływają cieniutką powłoczką
Prawdę ukrytą w zapisanych słowach
Tną ciszę nożem ostrym jak brzytwa
Tną dogłębnie i boleśnie ukazując 
Jakże często zaprzeczaną rzeczywistość


Miłosne dreszcze

Jak to się stało
Że obraz Twój tak wszedł we mnie
Aż cały z miłości dygoce
W której to chwili opętałaś mnie
Jak duch nieczysty weszłaś w me myśli
I gdyby nie to żeś światłem jest dla mnie
Inspiracją do życia i słowem rzeźbienia
Sensem wszystkiego
To wygonił bym Ciebie

Posłał w noc byś skrzydłem swoim
Mogła opleść świat i niebo srebrzyste
Przysiąść w ciemnej leśnej kniei
Odpocząć, zamyśleć
Przytulić wiatr i poczuć jego oddech
Sama stając się jednością z nocą
Kochać świat, kochać życie
Być sobą

Wiem że władzy nie mam nad Tobą
I nie ofiarowałaś mi klucza złotego
Do przestworu szklanego serca Twego
Lecz duszę Twą znam dobrze i miłuje
Uczuciem wiernym i odważnym
Bezwstydnym
I wiem jakim stworzeniem jesteś
Stworzeniem nocy żądnym wolności
I może porażką mą samą w sobie
Jest chęć spętać Cię i ufać Tobie

Lecz jaką słodyczą jest marzyć
By każdego dnia budzić się
I widzieć oczy Twoje
Dłonią swą dotykać tej twarzy
I splotów kosmyków włosów

Obserwatorzy